poniedziałek, 4 marca 2013

Bezchmurny dzień...

  Jak cudownie dzisiaj było...Od samego rana czyste niebo i piękne słońce. Gdyby nie pusta noc spowodowana nie wiadomo czym, byłoby pewnie jeszczcze piękniej. Pierwszy kontakt z niepowtarzalnymi okolicznościami przyrody zafundowała mi Pierworodna.
  Telefon zadzwonił. Numer mi nieznany. Pomyślałam sobie, może ktoś wreszcie zaproponuje mi wymarzoną pracę. Z lekką ekscytacją odebrałam telefon.
- Słucham?
- Mamuś! To ja! - no i po robocie. Ja pierdzielę. Wszędzie się wetną. Jak plaga jakaś.
- Co tam? - w tym czasie Młody Bacho demolował salon i rozsypał we wgłębienia fotela płatki śniadaniowe. Stałam w ciepłych promieniach słońca, patrzyłam na ten syf i słyszę w telefonie...
- Przynieś mi list na polski.
Co??? Kur... Znowu mam coś Jej przynieść do szkoły? Co będzie jak wrócę do pracy? Wiecznie czegoś zapomina, rozwala, brudzi. Nie trafiam do niej z niczym. Porażka. Straszę, ostrzegam, proszę, tłumaczę, zabieram kieszonkowe, szlaban na tv i mp3. Nic!
- Nie obiecuję! Może przyjdę. Jak się wyrobię!
- Mamo proszę - słyszę rozpacz i terror w głosie.
- Powiedziałam, że zobaczę. Nie obiecuję. Muszę ubrać Młodego i mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia - zgrywałam konsekwentną.
- A co robisz? - zapytała tonem niosącym ze sobą przesłanie, że cokolwiek bym nie robiła i tak jest nic niewarte. W takich momentach na usta ciśnie mi się GÓWNO ROBIĘ MOJE KOCHANE DZIECKO!!! Gryzę się w język. I tak to nie pomoże, a pewnie za kilka dni, podczas wymiany zdań w otoczeniu negatywnych emocji wykrzyczy, że źle się do niej odnoszę.
  Kończąc rozmowę z nieusatysfakcjonowaną młodocianą sprawdziłam o której ma przerwę. Ubrałam  brata młodocianej.  Sprawdziłam dwa razy, czy w tym amoku spakowałam cholerny list na polski i ruszyłam w drogę.
  Jak cudnie było na dworzu, aż polazłam na skróty i upieprzyłam obuwię i wózek w mega błocie. ... ! List dostarczony.
  Po powrocie ze szkoły Pierworodna zapragnęła również wykorzystać sprzyjającą aurę. Wydziadowała od naiwnej Jednostki wyjście z koleżankami na rolki, kasę na kebsona i loda. Miała posprzątać. Olała. Po powrocie powiedziała, że ma dla mnie niezbyt dobrą wiadomość. Ja pier...co znowu!? Otóż z kartkówki z maty dostała ocenę o jeden gorszą niż ostatnio. Pierwsze co mnie dopadło to duma, że moje dziecko w tak zawoalowany sposób przekazuje złe informacje. Zachowałam to jednak dla siebie i wydobył się ze mnie skowyt " Trójęęę? Chyba jesteś śmieszna! Mówiłaś, że już nie potrzebujesz się uczyć do tej kartkówki! Koniec moja panno! Rób co chcesz. Patrz się tępo w plamę na ścianie. Nie ucz się. Mam to gdzieś. Ja tylko wyciągnę konsekwencje.Do pokoju!!!".

A pokój wygląda tak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz