piątek, 9 listopada 2012

Pierwszy dzień reszty mojego życia...?

Stety, niestety jest zawsze ze mną. Raczej nie zawodzi i w gruncie rzeczy doceniam, że ją mam. Wiele razy pomogła, uratowała dupsko mi, czasami innym. I tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Inni próbowali ją testować ale i tak wyszło na jej. Zgodnie z przypuszczeniami Korpo Matka, ta wyrodna, bezduszna suka, która z prawdziwą matką nie ma nic wspólnego, chce mnie odstawić od cyca. Tyle się mówi o tym, jak istotne jest karmienie piersią ale ona ma to w dupie. Nastawiona tylko na więcej, lepiej, szybciej, zimna kurwa. Nie płaczę. Nie dopadł mnie syndrom odstawienia. Może to kwestia czasu ale wierzę, że mi się uda wyjść bez większej rysy na psychice. Przecież i tak dostatecznie mi ją okaleczyła, wespół zespół ze swym Synem Korpo Skurwysynem. I tak nigdy nie czułam do niej nic. Nie łączyła mnie z nią żadna emocjonalna więź. Wyssę z niej resztki mleka. I tak tego mocno nie poczuje. Będzie próbowała się opędzać ode mnie.
Biorę sprawy w swoje ręce. Chyba już czas najwyższy zerwać ten toksyczny związek. Może tak miało być i wreszcie nastąpi jakiś zwrot w moim życiu...
Wiem, że mam dla kogo działać i ma mnie kto wspierać.

środa, 7 listopada 2012

Egzystencjalny ból brzucha

Według egzystencjalistów człowiek najpierw istnieje, a dopiero pózniej się definiuje. Różnimy się tym od paprotki, że nie posiadamy z góry nadanej natury, a musimy ją stworzyć. Koniecznie należy nadać naszemu życiu sens i wziąć za nie odpowiedzialność. Celem ludzkiej egzystencji jest szukanie sensu życia. Nie znajdziemy go, jeżeli nasze życie wypełnia cierpienie. Musimy dążyć do tego, żeby czuć się zadowoleni.Buddyści twierdzą, że ktoś kto jest zadowolony, cieszy się ze spania na gołej ziemi.
Właśnie tego mi brakuje. Czuję, że życie mnie zaczęło przerastać. Zgubiłam gdzieś po drodze tę radość,  którą kiedyś zdecydowanie częściej odczuwałam. Cieszył mnie piątek po tygodniu pracy, uczenie się czegoś nowego, zapach lasu, spotkanie ze znajomymi, czytanie książki i przenoszenie się w inny wymiar, planowanie wakacji, słuchanie muzyki i masa najróżniejszych rzeczy, które składają sie na tą ludzką egzystencję.
Teraz piątek nie różni sie od innych dni tygodnia. No może jedynie tym, że nie jedzie się do biura. To tylko dzień przed sobotą, dniem kiedy nie pośpisz, bo dzieciak obudzi Cię już o 6. Nie ma szan na to, żeby sobie odespać tydzień, butelkę wina z piątku. Wstaję zła na cały świat, a nie radosna i szczebiocąca do bachora, jakim to jest promyczkiem w życiu mamusi.
Czas studiów, mimo ogólnie popieprzonego życia mego, powodował poczucie, że mózg mój pracuje. Ma wyzwania. Werzyłam, że wszystko będzie przychodziło mi łatwo, bo przecież jestem taką fajną, sprytną, inteligentną, niesztampową osobą. Aktualnie przechodzę drugi raz przez podstawówkę i wiem, że to nie koniec....czeka mnie jeszcze  trzeci raz. Żywo tego nienawidzę. Tym bardziej, że szkolony bachór ma w dupie moje starania, mnie trafia za każdym razem szlag, że w tym czasie mogłabym zrobić 100 rożnych/innych rzeczy, z których czerpałabym satysfakcję.
Idąc do lasu chce mi się wyć, bo kojarzy mi się z dzieciństwem, które nigdy nie wróci i ludźmi, którzy mnie otaczli. Przypominam sobie jacy byli, jakie miałam z nimi relacje, co czułam...Teraz już niektórych nie ma, niektórych nie będzie za czas jakiś, a relacje pozostawiają wiele do życzenia.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć przyjaciół ale to akurat nie problem. Tu idę na jakoś, a nie ilość. Natomiast znajomi i spotkania z nimi, to zespół napięć i kombinacji zachowań. Wszystko tak ułożone, żeby było poprawnie, żeby sie podobało, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Mogłabym takie przykłady mnożyć bez końca. Chciałabym w pełni wziąć odpowiedzialność za swoje życie na nowo. Poczuć znowu ten oklepany wiatr w skrzydłach. Wiem, ze nie chcę być w miejscu, w którym jestem i jest to przede wszystkim, jak nie wyłącznie, miejsce zawodowe. Nie umiem z niego wyjść. Nie wiem, w którą stronę skręcić. Przenosi się to na Bachory, bo to z myślą o nich wybrałam taką, a nie inną drogę. Uważałam siebie wtedy za osobę, która jest odpowiedzialna za swoje i nie tylko swoje życie. Teraz kręcę się w kółko. Miotam się. Następuje w mojej głowie pewna zmiana, a ja nie wiem co z nią dalej począć. Nie żyjemy w symbiozie.
Budzący się totalnie zmęczona, obolała psychicznie i fizycznie, nie wiem jak przeżyć kolejny dzień. Czy grozi mi, że będę sfrustrowaną, starzejącą się kobietą, która nieznosi swoich dzieci, swojej pracy i przede wszystkim siebie? Czy będę zamykała się w światku, w którym jestem sama ze wszystkim, sama z sobą i poczuciem własnej beznadziejnosci?

Nie jest dobrze dla mnie. Będę pewnie próbowała, żeby było lepiej ale ja tak bardzo nie ma siły...

poniedziałek, 29 października 2012

Kiedy Jednostka ma chwilę...

 CHWILI oczywiście nie ma w konfiguracji Jednostka+Praca+Dom.Ba! Pewnie tej Chwili wydaje się, że jest taka ważna i nie życzy sobie obcować z jakąś tam Pracą i jakimś tam Domem. Wtedy to koleżanka nie jest ulotna jak motyl. Ona zwyczajnie spierdala w pizdu. I tyle ją widzieli!!!
 Pomyślałam, że przy okazji śmierdzących sików Bachora Męskiego, poszukam Chwiluni.Niech się chociaż ona poczuje dowartościowana. Radośnie postanowiłam sobie ulżyć i udać się na zasłużony urlop certyfikowany znakiem jakości L4.
 Pokłady sadomasochizmu u mnie są ogromne, toteż potomstwo zostawiłam przy swoim boku. Starsze wyruszało dzień w dzień po wiedzę, a młodsze miało za zadanie demolować, piszczeć, srać, smarkać, jeść i pluć, nie jeść i pluć etc. Widocznie to wszystko nie było aż tak dotkliwe, skoro w pustej głowie pojawił się myśl, żeby strawę bachorom i Konkubie naważyć.

Pomidorówka + świeża "bazylea"
Ryżowa mamałyga z kurakiem
"Srakowe" ciasto (o czym dalej...)
Leniwe dla Leniwej

Starsza, już bardziej wyedukowana, bo przecież po nauki chodzi, stwierdziła że zupa jest niedobra, bo lepsza jest u babci, a ciasto zbyt razowe (Jakie kurwa razowe?! Grama mąki razowej/orkiszowej i innej "srakowej", jak nazywa je moja córka, nie było), na zapiekankę z ryżu nawet nie zerknęła. Jednostka Matka bestia przebiegła. Zrobiłam niewdzięcznicy ulubione leniwe, które podobno były zbyt wodniste. Jak mają nie być, skoro prosto z wody, a nie z tacki, ze sklepu po schodkach!!! Podniebienie wyrafinowane córcia ma. Jeszcze chwila i może zacznie pisać jakiś zasrany blog o tym, jaka firma ma najlepszą garmażerkę. Może i nawet rękę komuś uściśnie i poczuje, że warto było wpierdzielać kluchy ze styropianu. No ale przecież ja nic nie mówię, niech dziecko ma wolną wolę, niech się broń Boże nie stresuje, bo jeszcze jakiś talent uleci.
 Poczciwy Konkuba zjadł. Jak zawsze powściągliwy ale coś tam burknął, że smaczne.Dobre i to. Trzeba się z małych rzeczy cieszyć, a nie oczekiwać poklasku.

 Dla ekskluzywnego grona przyjaciół zamieszczam photo. Siermiężne, bo nie wiem jak grać światłem. Roleta mi się zwija.
 I jeszcze jedno! Przy tych garach chyba dojrzałam do decyzji, żeby z życiowego gara przestało mi się wylewać...




środa, 5 września 2012

Szkoła gadać

W związku z edukacją starszego Bachora w roku 12/13 jestem:
  • Lżejsza o jakieś 800 pln i licznik bije...
  • Bogatsza o rozważania, czemu czasami czujemy potrzebę zwierzania się innym osobom. 
Przecież nie powiem jeszcze dzieciakowie, że zanim znajdzie tę garstkę ludzi, którym będzie faktycznie mogła powierzyć swe tajemnice, pogadać o pierdołach, to  kilkoro z nich ją wychuja i będzie jej mega przykro. Ten temat jeszcze przede mną.
  • Zdumiona potężna głupotą rodziców innych bachorów.
Głupich nie sieją. Czym skorupka za młodu... Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Sowa sokoła nie zrodzi.
Moje Bachory będą obcowały z potomkami tych idiotów, z którymi ja obcuję. Słaba perspektywa.  Najgorsze jest to, że dziaciaki niczemu nie są winne. Ot, już z klucza skazane na bycie głupio-mądrym ćwiokiem...znamy takich. Do szkół chadzamy. Innych rodziców słuchamy i mnie za każdym razem wkurw dopada i niedowład kończyn. Najgorsze to te, co im się wydaje, że ich dzieciary najlepsze, tylko system nie taki, a o tym trzeba głośno mówić. Z życia wzięte:

PANI WYCHOWAWCZYNI
Proszę państwa, musimy kupić cymbałki
PRZECIĘTNI RODZICE
Zbierzemy pieniądze i kupimy w jednym miejscu, żeby dzieci miały takie same.
NADRODZIC 1
Czy to mają być drewniane, czy plastikowe?
NANDRODZIC 2
Ja znam hurtownię, w której będą. Mogę to koordynować.
NADRODZIC 1
Czy tam będzie 30 sztuk? Jak nie będzie, to kto pierwszy dostanie? Moze już wtedy instrumenty bedą się od siebie różnić.
NADRODZIC 3
Może na Allegro?
NADRODZIC 1
No ale drewniane, czy plastikowe? Ja sprawdzę jakie są modele i wyślę do wszystkich maila.

I się zaczęło. Dostawałam kilkanaście maili z modelami cymbałków, adresami sklepów, ilością asortymentu na stanie, opiniami pozytywnymi, wyrazami niezadowolenia. Populacja Nadrodziców się zwiększała.Wiadomka. W necie wiele odważnych się znalazło i poczuło zew organizatorski. W wielkich bólach insyrumenty zostały zakupione, a Bachory zagrały na nich 2 ( słownie dwie) kolędy.
Ja jebie!!! Ae ale ...jaką pustkę musieli czuć Nadrodzice. Już w ich głowach zapewne rodziły się kolejne akcje. Jakoś trzeba żyć.




Jednostka Matka Wyrodna

  01.09.2012 ok.godziny 7 rano, Jednostka Matka opuściła swe, obciążone kredytem mieszkanie, uprzednio przygotowawszy poranny posiłek dla śpiącej, rozpoczynającej 4 klasę nieletniej. Pod pachę wzięła młodszego Bachora, laptopa, torbę bachorową, swoją rownież. Zamknęła za sobą pośpiesznie drzwi. Wsiadła do służbowego auta i odjechała celem porzucenie młodszego Bachora u opiekunki, bo do Korpo Matki Najświętszej się spieszyła. 
 Około godziny 8:00, wciąż przebywając w samochodzie Jednostka, odebrała telefon od zapłakanej Pierworodnej, która rozgoryczenia nie kryła i oznajmiła, iż została sama i także sama do szkoły na uroczystości ma się udać. Matka poruszona zajściem, zawróciła czym prędzej z drogi do piekła. Znów znalazła się w obciążonych hipoteką domostwie. Przygotowała dziecię do wyjścia i ruszyła w stronę szkoły podstawowej, przeludnionej do granic możliwości. U boku Latorośli zadowolona, bo nie sama w tym dniu. Po drodze do placówki edukacyjnej wylała jedynie z siebie resztkę żółci mówiąc, że jedynie w pierwszej klasie byliśmy na rozpoczęciu i zakończeniu, a tak to w pracy, a ona sama...Wyrodna Jednostka poczuła się jeszcze bardziej wyrodna....

niedziela, 2 września 2012

Początek szoku szkolnego

Jeszcze czuję na sobie smród hipermarketu Auchan. Swoją drogą, to bardzo ciekawe,że z jednej strony sieci handlowe wykorzystują najróżniejsze triki, żeby przyciągnąć klientów, sprytnie ustawionymi produktami na półkach, bazując na najnowszych badaniach konsumenckich, trendach rynkowych i tej całej bablaninie, a podczas zakupów człowiek zastanawia się jak się nie porzygać. Przez ok. godzinę hipermarket funduje, zupełnie za darmo, woń rozlanego miesiąc temu, mleka w strefie lodówek. Wali szmatą w okolicy owoców i warzyw. W całym sklepie brakuje powietrza. Lampy podnoszą temperaturę o kilkanaście stopni i dają takie światło, które powoduje u mnie migrenę. Nie! Zwyczajne napierdalanie głowy i nudności. I ci ludzie dookoła, którzy być może są tak samo otumanieni jak ja, albo zwyczajnie czują wewnętrzną szczęśliwość, że mogą w odświętnych, niedzielnych outfitach, spacerować wśród sklepowych półek i kupować całe kosze żarcia, może jakieś TV do sera, czy nieznędną opalarkę do pączków - 16 szt. za jedyne 5,99 zł i obijać się o mnie, przepychać przy półce, przejeżdżać koszykiem po nodze...!!! Niezmiennie wychodzę chora z takich przybytków rozkoszy.
Nic to. Najważniejsze, że starszy Bachor jest szczęśliwym posiadaczem ( w zasadzie, to posiadaczką):
  • Zeszytów w linie, w twardej okładce,  sztuk 4. Próbowałam, dobrych kilka minut. wyperswadować, że nie potrzebujemy 6 szt., bo 2 zeszyty są jeszcze w domu i, że zdecydowanie więcej zużyje zeszytów w kratkę. To był błąd! Przy zeszytach w kratkę, na szczęście przyjechało z nami sztuk 6, musiałam tłumaczyć, że z zeszłego roku zostało conajmniej 5 zeszytów i nie ma sensu zawalać biurka.
  • Długopisów nieścieralnych, a miały takowe być, bo w zeszłym roku przecież panna miała. Wykazała się wielką wyrozumiałością i logiką stwierdzjąc, iż mając korektor ( w taśmie i z gąbeczką, bo ona w buteleczce nie lubi ale ja wolę) nie potrzebuje wyżej wspomnianych materiałów piśmienniczych. 
  • Luzacko poszło z nożyczkami, papierem kolorowym, blokami rysunkowymi, technicznymi, gumkami do ścierania. Schody zaczęły się przy kleju. Sama się temu dziwię... Po tym jak już jęzor stanął mi kołem w gardle, a babsko z dupą wielkości drzwi gnieźnieńskich wjechało mi wózkiem w bok, w koszyku znalazł się klej w taśmie...???!!! i w tubie. Z tej bitwy wróciłam na tarczy. Nie starczyło mi siły na tłumaczenie, że po ostatnim sprzątaniu w bachorowym pokoju, znalazłam kilka sztyftów z klejem. No ale przecież te, które odkryłam, niczym archeolog (i tak też wyglądałam po skończonej robocie), są brudne i niegodne, żeby zawitały w szkole. 
  • Papierowe teczki sztuk 3. Najpierw były jednokolorowe ale jak tylko natrafiłyśmy na półkę z tymi w czachy, emo, monstery, szybko Bachor dokonał podmiany.
  • Piórników zero! Cholera! Perspektywa dalszych poszukiwań spowodowała atak paniki. 
  • Plecaków rownież brak! Ja jebie!!!
Wyprawa po brakujące elementy do sąsiedniej galeryji! Piórników dla odmiany był elementem negocjacji. Twardych negocjacji. Plecaki też obecne, a jakże. Małe, duże, jednokolorowe i wielo.  Jedne model zyskują naszą aprobatę, przy całkowitej dezaprobacie latorośli. Dyskurs o rozmiarach, kolorystyce, praktycznosci nie ma końca. Atmosfera się zagęszcza. Dziecię pierworodne nie odpuszcza. Pewność siebie i wiara we własne idee, to ważna cecha. Należy ją pielęgnować, rozwijać ale czemu do cholery kosztem moich nerwów. W sklepie nr 1 nie udało się. Następnie trafiliśmy do sklepu nr 2, a tu niespodzianka. Vis a vis sklep nr 3 i w nim prawdziwe objawienie wśród populacji plecaków. Znowu tylko dla nas. Dla Bachora zbyt czerwony, zbyt "górniczy", za dużo kieszonek, ona chce inny. Po 30minutach ostrych negocjacji, używania prośby i groźby, biegów między sklepem nr 3 i 2, w poszukiwaniu konsensusu, fochów, wysłania mms do babci z dwoma plecakami, które byly źrodłem konfliktu, a babcia  rzekomo wie zdecydowanie lepiej, który jest lepszy,  nabylismy plecak. Bachor wrzucił jeszcze portfel, który trzeba będzie napełnić. 
Pozbawiona resztek sił, udałam się do samochodu. Jeszcze tylko droga do domu...fuck! Nie kupiłam płynnu do czyszczenia pralki. Wali z niej jak w Auchan. Radość dziecka jednak bezcenna. Karta zapłaciła, co miała zapłacić. Jednostka przerażona. Silnie!!! Przedsmak! Byle do świąt...

środa, 29 sierpnia 2012

A może urlop od korpo nad morzem?

 Człowiek w swojej naiwności, przez długie miesiące planuje sobie, układa w głowie te wyczekane 2 tygodnie urlopu. Pełnopłatnego, a jakże. O dobrodzieju od Kodeksu Pracy, dzięki za taką wielkoduszność,że po wielu miesiącach nieziemskiego zapierdolu mogę, a nawet muszę wypierdolić z łona Korpo Matki. Zamykam, z obłędem w oczach, różne sprawy z adnotacją asap,very important,priorytet,pilne,na wczoraj etc. Wiem, że nie odpocznę, jeśli będzie nade mną wisiał ciężar niezałatwionych spraw. Mądrzy i doświadczeni tego świata twierdzą, że człowiek uczy się na własnych błędach. Gówno prawda! Przecież każdy głupi wie, że nie da rady zrobić wszystkiego dla Korpo Matki i jej syna, a mojego szefa (mimo, że matka jest tylko jedna, a dziecko to jej największy skarb). 
 No i się wypełniło! Nie udało się "dowieźć" wszystkiego na czas, on time. Wiadomo, że ograniczona Jednostka M pomyślała sobie, że kilka pierwszych dni urlopu, to właśnie będzie ten czas, kiedy wreszcie wyjdzie z robotą na prostą. Co tam Bachory, Konkuba i próby regeneracji psychiki Jednostki. Liczy się przecież "prawdziwa odpowiedzialność", "właściwy mindset", "nastawienie na wynik", "positive attitude", target. 
 Dzień pierwszy urlopiska.
Z lekkim, no może nawet trochę większym, niepokojem otworzyłam, ślepia już ok.7. Czułam, że mnie trzęsie. Chore poczucie straty czasu. Spojrzałam w jego stronę. Jest! Leży spokojnie. Wzięłam go szybko w swoje dłonie i już zaczęłam czuć się z sekundy na sekundę coraz lepiej. Już nie traciłam czasu na bezczynne leżenie. Już czułam jego ciepło, bo przecież mój służbowy laptop ma zepsuty wiatrakami i grzeje jak jasna cholera. Z minuty na minutę wpadałam w coraz głębszy trans. Napierdzielałam w tę klawiaturkę jak ostatnia kretynka. Oczywiście Bachory i Konkuba wstały w między czasie. Jedwane! Po co wstały? Spać nie mogą? Wakacje,urlop mają! Oczywiście jak już się uaktywniło towarzystwo, to miało pretensje. Najstarsze, że przecież urlop mam i czego siedzę, że deadline na wyłączenie kompa trzeba ustalić. Kurwa!Dzień w dzień mam deadline'y i jeszcze na urlopie? Najmłodsze, w połowie pisania very important maila, chciało rownież pisać. Nie interesowała Bachora gitara, kable, ludziki ze Star Wars. Nic! Chciał pisać. Już! Konkuba, jebane maile, Bachor i jego darcie się w ramach wyrażania niezadowolenia, krzyki z okolic kuchni, że śniadanie i czy chcę jajko na miękko, kiedy zejdziemy i co ja tam wogóle robię. Nieodparte wrażenie, że oczy eksplodują... Zjadłam jajka na miękko. 
Dzień drugi ( j.w.)
Z pewną różnicą-wyjazd do Świno.Nie mogło być idealnie. Nawalił pracowy komp. Znowu poczucie, że nie wywiązałam się ze swoich obowiązków na poziomie akceptowanym przez moją żywicielkę. Zebraliśmy dupska. Wszystkie 4, w tym moją, lżejszą jeszcze wtedy o kilka kg. Szczęśliwa, że może komp i system do łączenia się z wielkim mózgiem Korpo i jej centrum dowodzenia, zadziała bliżej naszych, bardziej rozwiniętych technicznie, sąsiadów najeźdźców. I co? W połowie drogi olśnienie. Komp został w Szczeciniu. Fuck! Ja jebie! Panika. Chcę wracać! Tylko ja chcę!!! Konkuba wykłada na to, że przecież robota nie zrobiona, szef niezadowolniony, Matka zawiedziona. Patrząc się w dal, bezsilna, zreygnowana, czująca się nadal jak ostatni matoł, pojechałam w stronę promu. Szkoda, że nie do Szwecji, jak bohaterowie " 1000 mil do nieba", w poszukiwaniu lepszego życia i uciekając od poczucia winy. Chociaż...przecież tam też czekało na mnie lepsze życie. Przypominam Kilka Kilo Cięższa Dupa...;) cdn...

niedziela, 8 lipca 2012

Fest(iwal) Heineken Opener 2012

Udało się! Openerek zaliczony.Jak zawsze fantastyczna atmosfera.Ba!Towarzysze muzycznego "iwentu" przedni byli.Serce się raduje,bo w moim popapranym życiu są osoby, z którymi ząwsze czuję się świetnie.Nie straszne nam zawilgocone pokoje i obslurne łazienki w Rumunii,deszcze niespokojne,kontuzje,avanti od czasu do czasu.Poszerzyliśmy muzyczne i światopoglądowe horyzonty.Czasami w żartach ale bywa,że na poważnie uczymy się od siebie nawzajem poprostu życia. Tylko z nimi można słuchać dzikiego Gogola Bordello.Kaszleć na intruzów przy akompaniamencie Jamiego Woon,który za bardzo poszedł w rockowe klimaty.My poszliśmy zdecydowanie w klimaty reggae;) Spać na stojąco na Orbitalu.Wejść w kocioł,po kolana w błocie,z kaleką na Major Lazer.Zobaczyć jak nie powinno się ubierać z Jessie Ware.Kimnąć na M86 na kocywie z centrum wilgoci w Rumunii.Zasłabnąć na Saintbox.Zonaczyć Nosowską w namiocie pod namiotem.Wypić morze piwa i zjeść tonę niezdrowego żarcia.Poznać kilka brzydkich lesbijek.Pić już po śniadaniu.Zrobić trochę wioski;) Następny w kolejce Audioriver!Skład ten sam!Mam nadzieję,że K się poprawi i już nie będzie kaleką. Jesteście zajebiści!!!

sobota, 5 maja 2012

Atrakcje spacerowe, torty orkiszowe, nagość śmigająca.,

Piękny dzień dzisiaj mieliśmy. Piękne słońce, piękne zielone drzewa i mój ulubiony, pięknie pachnących bez. Aura cudowna i tak jak inne warszawskie niedobotki, które nie wyjechały, postanowiłam z podstawową komórką społeczną wybrać się na spacer. Pola Mokotowskie tętniły życiem. Na rolkach śmigały golasy. Swoją drogą to bardzo ciekawe. Czy owe golasy chcą się podobać innym spacerowiczom? Czy może próbują wzbudzić pożądanie u współtowarzyszy rolkowego szaleństwa? Odpowiadając sama przed sobą na pierwsze pytanie dochodzę do wniosku, że nie jestem zdecydowanie targetem dla golasów. Czy to w parku, czy tym bardziej na ulicy, wzbudzają we mnie niebezpieczną mieszankę uczuć. Litość dla ludzkich ułomności umysłu, irytację brakiem minimum gustu (królują krótkie, sportowe spodenki, białe skarpety obowiązkowo podciągnięte tak, że za chwilę ściągacz dopełni żywota), a dziki śmiech mnie dopada,,kiedy widzę te bebechy, wielkie bębny piwno-golonkowe i otłuszczone boki, niczym żaluzje otwierające się i zamykające podczas ruchu. Cały ten obraz spowodował, że kompleksy powiedziały zgodnie, że czas spierdzielać. Nic tu po nich. I tak oto powstał twòr płci męskiej, paradujący bez wspomnianego t-shirt'u, w przeświadczeniu, że są jak Brad Pitt, Ryan Gosling i Aleksander Skarsgard w jednym. W miejscach publicznych powinni ustawić tabliczki, obok tych mówiących o konieczności sprzątnięcia odchodów po swoich pupilach, "Mężczyzno zostaw społeczeństwo w takim stanie, jak je zastałeś. Szanuj bliźniego swego. Włóż koszulkę!". Park wypełniony był rownież komórkami podobnymi do tej naszej. Niejednokrotnie łączyły się one w większe organizmy, które zasiadywały na kocach rozlożonych na trawie. Obok jednego z takich tworów przyszło nam zasiąść. Multiosobowy, multikulturowy twòr obchodził właśnie pierwsze urodzinki małej Marianny. Niby nic nadzwyczajnego i dosyć sympatyczny pomysł, żeby spędzić je w cudownych okolicznościach przyrody. Nie mniej jednak mamy będące elementami tworu, to typ mam eko. Tort musi być z bio truskawek, mąki razowej, masła z "zielonych płuc Polski". Jeżeli już był posłodzony, to pewnie tylko miodem z pasieki sąsiadów dziadków. Nie czepiam się. Sama chcę, żeby moje dzieci zdrowo się odżywiały. Jest jednak element bardziej interesujący. Mamy typu eko mają specyficzny styl, którym kompletnie nie potrafią podkreślić swojej kobiecości. To chyba jest tak jak z subkulturą. Kiedy jeszcze wydawało mi się, że "Punk's not dead", wyglądałam jak nieszczęście. No ale ja miałam wtedy naście lat. Natomiast te dorosłe, młode jeszcze mamy, stawiają sobie za punkt honoru, że nie zrobią sobie deliktego makijażu, bo to pewnie strata czasu, który mogą przeznaczyć na kulanie filcu z dziećmi. Włosy też rosną sobie. Gładko związane w dziewczęcy kucyk jeszcze przejdą ale te krótko ozemdane, w naturalnym, mysim kolorze, zapewne dla wygody mamy, żeby absolutnie nic z nimi nie robić, tylko myć i suszyć (ale tylko zimą, latem suszy przecież wiatr). Nieodzownym elementem są skórzane sandałki, długie kwieciste spódnice (tylko naturalna przędza) i bawełniana koszulka w najbardziej niedobranym do urody eko mamy kolorze. Pewnie faktycznie brak dbałości o wygląd pozwala im śledzić najnowsze trendy w wychowaniu dziecka. One pierwsze wiedza, czy potomek akurat powinnien czytać książeczki czarno-białe, czy już kolorowe. Czy powinnien bawić się w lepienie figur z kaszy jaglanej i zasypaiać tylko przy dźwiękach muzyki poważnej (ważne jaki kompozytor, bo nie każdy jest dobry do usypiania). Nie bardzo interesuje mnie jak się z tym czują ich partnerzy, bo nie są lepsi w tych swoich mundurkach tatusia. Jedno jest pewne, że one same poczuły by się lepiej, gdyby się lekko "podrasowały", zanim ten statusiowaciały samiec zacznie się raptownie odchudzać, chodzić na siłownię, squash'a i inne bezeceństwa, w których nie uczestniczy dziecko, a pewnego pięknego dnia któraś z eko mam spotka go w towarzystwie ubranej, wprawdzie w niewielkie ilości ale jednak sztucznych włókien, farbowanej i zmalowanej jak pisanka, dziuni, która już nie będzie karmiła go kotletami z prosa. A takich jednostek w parku aż nadto... Zawsze w społeczeństwie muszą być skrajności. Przenosząc się ze strefy eko, doszliśmy do zbiornika wodnego,zamkniętego, bez możliwości jakiejkolwiek filtracji wody. W tymże oto zbiorniku radośnie pląsały sobie pieski, dorośli i dzieci. Na nic zdały się apele Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, żeby nie zażywać kąpieli w takich miejscach. Wymieniali szereg przerażająco brzmiących nazw bakterii. Zaraz za nimi zostały omówione choroby, które wymienione wyżej mogą wywoływać. No ale co tam...ważne, żeby wszyscy byli zadowoleni mimo wszystko. Uwielbiam obserwować ludzi i powyższe, to jedynie wisienka na torcie spaceru. Skoro był wstęp, rozwinięcie, to na zakończenie będzie krótko o mocno poirytowanej starszej pani, którą chyba dziabnął jakiś mały piesek (tak wynikało z opisu, który przedstawiała mocno niezaintersowanym policjantom). Sprawnie wskazała, gdzie znajdują się właściciele tegoż zwierzęcia, a że była to grupa młodych ludzi, to rekomendowała potraktowanie ich szczególnie surowo. Psy znają się na ludziach. Szczególnie takie małe,nierasowe... Cudowna auto trwaj. Wreszcie można się napawać otoczeniem. Ciekawe co mówią o nas....;)

czwartek, 3 maja 2012

(Popa)pranie.

Mój kosz z praniem żyje i ma niesamowitą zdolność mnożenia brudów. Nienawidzę go za to. Taszczę cholerę do łazienki. Mam wrażenie, że to się nigdy nie kończy. Dzień świstaka z praniem w tle. Wybebeszam te obrzydliwe brudy i zaczynam....czarne do czarnych, białe do białych, te do gotowania,tamte delikatne. Za każdym razem krew mnie zalewa. Wyjmuję z czeluści koszyska skarpety przewròcone na lewą stronę. Papierki w kieszeniach. Nadchodzą gacie!!! Za jakie grzechy przyszło mi babrać się w tych brudach. Cieżko mi jest w takich momentach wizualizować sobie, że to co czynię, to misja. Mam w głębokim poważaniu, że to kobiety robią od pokoleń, wieków i teraz to ja mam luksus, bo pralka i proszki, odplamiacze. Nie jestem wzorem Matki Polki Idealnej Urobionej Po Czubek Głowy. Kolejne sterty pną się do góry. Pakuję największą z nich do pralki. Ta też nie chce ze mną współpracować. Nie jest w stanie pomieścić jednej partii na raz. I ona ma czelność być rodzaju żeńskiego!? Każda babka przecież robi wszystko na 200%. Jeżeli pralka ma ładowność 5kg, to ja oczekuję, że pomieści no minimum 8kg. Czy jestem zbyt wymagająca? Zatrzaskuję drzwi automatu. Nierzadko nie udaje się to za pierwszym razem, ponieważ w międzyczasie młodszy wynik upojnego sexu naciska rożne przyciski, otwiera drzwiczki, wyciąga gacie. Ja myję mu ręce. On protestuje. Pózniej protestuje jeszcze bardziej, kiedy wyprowadzać delikwenta z łazienki. Start! Uffff. Pierze się. Łazienka tonie w brudnych ciuchach. Kolejney wsad za 1,5h. Wieczór kròtki. Zostaje jeszcze jedna sterta, a reszta z powrotem do kosza. Szkoda by zniweczyć swoją własną pracę, toteż przekładam kupy brudu powłoczkami, ścierkami aby przy następnym podejściu wyeliminować mozolnie proces segregacji. W ciagu standardowego tygodnia pracy tego się nie da przerobić. Najlepsze jest to, że wszyscy brudzą, a tylko ja piorę! WTF??? Z łazienki dobiega zlowieszcze pikanie. Koniec prania! Czas na rozwieszanie. Micha pod pachę i jazda do suszarki. Jezusie Nazarejski. Na suszarce wisi pranie. Wypełzło. Selekcja.Suche-składam, wilgotne-sprawdzam poziom wilgotności, mokre-bluźnię i wieszam znów. Znowu ja!!! Jeśli proszę o to innych domowników, odwalają taką lipę chyba tylko po to, żeby wiecej ich nie angażować. Gdybym stosowała ich technikę,mogłabym z czystym sumieniem przechylić miskę z mokrym praniem i wywalić wszystko na suszarkę. Zrobione. Druga część wypranej kupy wpakowana do pralki. Już nie włączę. Jest późno. Nie dam rady rozwiesić ani w nocy, ani rano. Porażka. Kolejny dzień nadchodzi, a wraz z nim kolejne gacie. Segregację spisuję na straty. Któregoś pięknego dnia w głównym wydaniu Faktów pojawi się informacja o kobiecie, która oszalała od nadmiaru prania. To będę ja.

niedziela, 22 kwietnia 2012

NA POCZĄTKU BYŁ CHAOS.

Wreszcie jest! Pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem.Zalogowana zasiadłam oczywiście do najważniejszego zadania czyli wygląd mojego najnowszego dziecka. Facet pewnie by to załatwił w 15min ale ten gatunek tak już ma.Wszystsko, co istotne dla nas kobiet, oni robią w kwadrans. Wracając do sedna...Szablon,tło,czcionki,kolory,ustawienia,rozłożenie,pròba jak wygląda blog.No i jak? Oczywiście brak satysfakcji.Nie wolno się zniechęcać.Jeszcze raz.Dupa! Matko, czy jestem aż tak ułomna? Przecież to tylko założenie bloga. Wszystko jest podane na tacy. Doszłam szybko do wniosku, że wygląd to nie wszystko. Piszę! Przecież o to chodzi, a resztę dopracuję z czasem. Myśli w głowie tyle, że przypomina ona moskiewskie metro. Co z tego!!! Nowiuteńki israd, z ktòrym jeszcze nie zdążyłam się zakumplować stwierdził, że w moim pierwszym wpisie nie będzie wstawiał polskich znaków. Wzięłam głęboki oddech i, co męcząco typowe, nie poddawałam się. Klikałam, wciskałam, a ą,ę,ć i im podobne nie chciały za nic się pojawić. W efekcie końcowym odpuściłam i obublikowałam post bez tych cholernych znaków diakrytycznych. Nie była bym sobą, gdybym nie sprawdziła raz jeszcze, jak to wszystko wygląda. Nie, przecież nie można tak pisać. Wiem, że z naszym wypisywniem się jest co raz gorzej ale przez twòr z nadgryzionym jabłkiem nie muszę uczestniczyć w tym procederze. Skasowałam. Znowu świadomość,że zaczęłam coś i nie kontynuuję. To miało być coś dla mnie. Coś, co może pomoże 30-latce,z dwòjką dzieci, po jednym rozwodzie, w związku-na szczęście-nieformalnym, tyrającą w kombinacie,z permanentną potrzebą misji, na nowo się odnaleźć w świecie braku satysfakcji. Zmotywowała mnie pewna znajoma singielka, szukająca męża na portalach randkowych. Jak zawsze potrzeba perfekcjonizmu wzięła górę... Jestem!