sobota, 5 maja 2012

Atrakcje spacerowe, torty orkiszowe, nagość śmigająca.,

Piękny dzień dzisiaj mieliśmy. Piękne słońce, piękne zielone drzewa i mój ulubiony, pięknie pachnących bez. Aura cudowna i tak jak inne warszawskie niedobotki, które nie wyjechały, postanowiłam z podstawową komórką społeczną wybrać się na spacer. Pola Mokotowskie tętniły życiem. Na rolkach śmigały golasy. Swoją drogą to bardzo ciekawe. Czy owe golasy chcą się podobać innym spacerowiczom? Czy może próbują wzbudzić pożądanie u współtowarzyszy rolkowego szaleństwa? Odpowiadając sama przed sobą na pierwsze pytanie dochodzę do wniosku, że nie jestem zdecydowanie targetem dla golasów. Czy to w parku, czy tym bardziej na ulicy, wzbudzają we mnie niebezpieczną mieszankę uczuć. Litość dla ludzkich ułomności umysłu, irytację brakiem minimum gustu (królują krótkie, sportowe spodenki, białe skarpety obowiązkowo podciągnięte tak, że za chwilę ściągacz dopełni żywota), a dziki śmiech mnie dopada,,kiedy widzę te bebechy, wielkie bębny piwno-golonkowe i otłuszczone boki, niczym żaluzje otwierające się i zamykające podczas ruchu. Cały ten obraz spowodował, że kompleksy powiedziały zgodnie, że czas spierdzielać. Nic tu po nich. I tak oto powstał twòr płci męskiej, paradujący bez wspomnianego t-shirt'u, w przeświadczeniu, że są jak Brad Pitt, Ryan Gosling i Aleksander Skarsgard w jednym. W miejscach publicznych powinni ustawić tabliczki, obok tych mówiących o konieczności sprzątnięcia odchodów po swoich pupilach, "Mężczyzno zostaw społeczeństwo w takim stanie, jak je zastałeś. Szanuj bliźniego swego. Włóż koszulkę!". Park wypełniony był rownież komórkami podobnymi do tej naszej. Niejednokrotnie łączyły się one w większe organizmy, które zasiadywały na kocach rozlożonych na trawie. Obok jednego z takich tworów przyszło nam zasiąść. Multiosobowy, multikulturowy twòr obchodził właśnie pierwsze urodzinki małej Marianny. Niby nic nadzwyczajnego i dosyć sympatyczny pomysł, żeby spędzić je w cudownych okolicznościach przyrody. Nie mniej jednak mamy będące elementami tworu, to typ mam eko. Tort musi być z bio truskawek, mąki razowej, masła z "zielonych płuc Polski". Jeżeli już był posłodzony, to pewnie tylko miodem z pasieki sąsiadów dziadków. Nie czepiam się. Sama chcę, żeby moje dzieci zdrowo się odżywiały. Jest jednak element bardziej interesujący. Mamy typu eko mają specyficzny styl, którym kompletnie nie potrafią podkreślić swojej kobiecości. To chyba jest tak jak z subkulturą. Kiedy jeszcze wydawało mi się, że "Punk's not dead", wyglądałam jak nieszczęście. No ale ja miałam wtedy naście lat. Natomiast te dorosłe, młode jeszcze mamy, stawiają sobie za punkt honoru, że nie zrobią sobie deliktego makijażu, bo to pewnie strata czasu, który mogą przeznaczyć na kulanie filcu z dziećmi. Włosy też rosną sobie. Gładko związane w dziewczęcy kucyk jeszcze przejdą ale te krótko ozemdane, w naturalnym, mysim kolorze, zapewne dla wygody mamy, żeby absolutnie nic z nimi nie robić, tylko myć i suszyć (ale tylko zimą, latem suszy przecież wiatr). Nieodzownym elementem są skórzane sandałki, długie kwieciste spódnice (tylko naturalna przędza) i bawełniana koszulka w najbardziej niedobranym do urody eko mamy kolorze. Pewnie faktycznie brak dbałości o wygląd pozwala im śledzić najnowsze trendy w wychowaniu dziecka. One pierwsze wiedza, czy potomek akurat powinnien czytać książeczki czarno-białe, czy już kolorowe. Czy powinnien bawić się w lepienie figur z kaszy jaglanej i zasypaiać tylko przy dźwiękach muzyki poważnej (ważne jaki kompozytor, bo nie każdy jest dobry do usypiania). Nie bardzo interesuje mnie jak się z tym czują ich partnerzy, bo nie są lepsi w tych swoich mundurkach tatusia. Jedno jest pewne, że one same poczuły by się lepiej, gdyby się lekko "podrasowały", zanim ten statusiowaciały samiec zacznie się raptownie odchudzać, chodzić na siłownię, squash'a i inne bezeceństwa, w których nie uczestniczy dziecko, a pewnego pięknego dnia któraś z eko mam spotka go w towarzystwie ubranej, wprawdzie w niewielkie ilości ale jednak sztucznych włókien, farbowanej i zmalowanej jak pisanka, dziuni, która już nie będzie karmiła go kotletami z prosa. A takich jednostek w parku aż nadto... Zawsze w społeczeństwie muszą być skrajności. Przenosząc się ze strefy eko, doszliśmy do zbiornika wodnego,zamkniętego, bez możliwości jakiejkolwiek filtracji wody. W tymże oto zbiorniku radośnie pląsały sobie pieski, dorośli i dzieci. Na nic zdały się apele Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, żeby nie zażywać kąpieli w takich miejscach. Wymieniali szereg przerażająco brzmiących nazw bakterii. Zaraz za nimi zostały omówione choroby, które wymienione wyżej mogą wywoływać. No ale co tam...ważne, żeby wszyscy byli zadowoleni mimo wszystko. Uwielbiam obserwować ludzi i powyższe, to jedynie wisienka na torcie spaceru. Skoro był wstęp, rozwinięcie, to na zakończenie będzie krótko o mocno poirytowanej starszej pani, którą chyba dziabnął jakiś mały piesek (tak wynikało z opisu, który przedstawiała mocno niezaintersowanym policjantom). Sprawnie wskazała, gdzie znajdują się właściciele tegoż zwierzęcia, a że była to grupa młodych ludzi, to rekomendowała potraktowanie ich szczególnie surowo. Psy znają się na ludziach. Szczególnie takie małe,nierasowe... Cudowna auto trwaj. Wreszcie można się napawać otoczeniem. Ciekawe co mówią o nas....;)

czwartek, 3 maja 2012

(Popa)pranie.

Mój kosz z praniem żyje i ma niesamowitą zdolność mnożenia brudów. Nienawidzę go za to. Taszczę cholerę do łazienki. Mam wrażenie, że to się nigdy nie kończy. Dzień świstaka z praniem w tle. Wybebeszam te obrzydliwe brudy i zaczynam....czarne do czarnych, białe do białych, te do gotowania,tamte delikatne. Za każdym razem krew mnie zalewa. Wyjmuję z czeluści koszyska skarpety przewròcone na lewą stronę. Papierki w kieszeniach. Nadchodzą gacie!!! Za jakie grzechy przyszło mi babrać się w tych brudach. Cieżko mi jest w takich momentach wizualizować sobie, że to co czynię, to misja. Mam w głębokim poważaniu, że to kobiety robią od pokoleń, wieków i teraz to ja mam luksus, bo pralka i proszki, odplamiacze. Nie jestem wzorem Matki Polki Idealnej Urobionej Po Czubek Głowy. Kolejne sterty pną się do góry. Pakuję największą z nich do pralki. Ta też nie chce ze mną współpracować. Nie jest w stanie pomieścić jednej partii na raz. I ona ma czelność być rodzaju żeńskiego!? Każda babka przecież robi wszystko na 200%. Jeżeli pralka ma ładowność 5kg, to ja oczekuję, że pomieści no minimum 8kg. Czy jestem zbyt wymagająca? Zatrzaskuję drzwi automatu. Nierzadko nie udaje się to za pierwszym razem, ponieważ w międzyczasie młodszy wynik upojnego sexu naciska rożne przyciski, otwiera drzwiczki, wyciąga gacie. Ja myję mu ręce. On protestuje. Pózniej protestuje jeszcze bardziej, kiedy wyprowadzać delikwenta z łazienki. Start! Uffff. Pierze się. Łazienka tonie w brudnych ciuchach. Kolejney wsad za 1,5h. Wieczór kròtki. Zostaje jeszcze jedna sterta, a reszta z powrotem do kosza. Szkoda by zniweczyć swoją własną pracę, toteż przekładam kupy brudu powłoczkami, ścierkami aby przy następnym podejściu wyeliminować mozolnie proces segregacji. W ciagu standardowego tygodnia pracy tego się nie da przerobić. Najlepsze jest to, że wszyscy brudzą, a tylko ja piorę! WTF??? Z łazienki dobiega zlowieszcze pikanie. Koniec prania! Czas na rozwieszanie. Micha pod pachę i jazda do suszarki. Jezusie Nazarejski. Na suszarce wisi pranie. Wypełzło. Selekcja.Suche-składam, wilgotne-sprawdzam poziom wilgotności, mokre-bluźnię i wieszam znów. Znowu ja!!! Jeśli proszę o to innych domowników, odwalają taką lipę chyba tylko po to, żeby wiecej ich nie angażować. Gdybym stosowała ich technikę,mogłabym z czystym sumieniem przechylić miskę z mokrym praniem i wywalić wszystko na suszarkę. Zrobione. Druga część wypranej kupy wpakowana do pralki. Już nie włączę. Jest późno. Nie dam rady rozwiesić ani w nocy, ani rano. Porażka. Kolejny dzień nadchodzi, a wraz z nim kolejne gacie. Segregację spisuję na straty. Któregoś pięknego dnia w głównym wydaniu Faktów pojawi się informacja o kobiecie, która oszalała od nadmiaru prania. To będę ja.