środa, 13 marca 2013

Dym, feminizm i poezja

  W związku z tym, że BXVI powiedział nara, wszyscy czekają na dym. I wierzący i niewierzący komentują te wydarzenia na swój sposób.
  Oczywiście zawsze jakaś mądrość wypływa przy takich okazjach z ust gorliwych katolików. Tym razem w programie Fakty po faktach (polecam od 10 minuty) Marek Jurek (patrz. gdyby ktoś nie znał dobrodzieja ) kolejny raz oślepił i ogłuszył mnie swoimi poglądami, niczym grzyb atomowy.

  Wreszcie zrozumiałam swoją rolę,
  na tym ziemskim łez padole!
  Bez celu stąpa po nim moja noga,
  Już i tak nie porodzę Boga!

Amen!

Nie mogłam się oprzeć!

  Przyszło nam żyć w czasach, kiedy zalewani jesteśmy zewsząd przepisami na kolejne cud potrawy, okraszone artystycznymi fociami.

  Kaszotta, pęczotta, ryżotta. Radosne krówki dające mleczko na szczęśliwe sery. Ziarno mielone w żarnach, w promieniach słońca, a w kącie obserwuje wszystko pajączek. Zapewne równie euforycznie ustosunkowany do życia, jak krówki i sery. Wszystko w cudnych naczynkach, z których każde ma swoją "niebanalną" historię. Jedno przyjechało z Londynu. Inne z pchlego targu, którego na pewno nikt, poza natchnioną blogerką, nie zna.

  Każdy przepis nie jest jedynie przepisem. Jest swoistego rodzaju analizą strukturalną autorki. Rozkładaniem zwykłego dnia na czynniki pierwsze i budowaniem z nich na nowo dnia niezwykłego, tajemniczego, metafizycznego. Dnia, którego zwykły śmiertelnik nie jest godzien przeżyć. Tego zaszczytu dostąpić mogą jedynie jednostki wybitne, uduchowione, dotknięte bożym palcem.

  Na koniec takiego grafomańskiego wywodu kulinarno-filozoficznego, będącego dla mnie istną torturą średniowieczną, czymś na kształt łamania na kole, sypią się niczym łupież, lajki. Cudnie, pycha, wow, oh, eh, ah, spróbuję, wspaniale.
Bywa, że między zachwyty czasami wkrada się głos zdrowego rozsądku, powszechnie przez uduchowione blogerki zwany hejterstwem. Ooo nie!!! Giń siło nieczysta!!!

  Spokojnie i z czystym sumieniem mogę dołączyć to tej hejterskiej mniejszości. Dla mnie i niewielu takich jak ja, liczy się przepis, smak, efekt. Nie intereują mnie ptaki, które latały nad pobliskim jeziorem, jako wstęp do pierogów. Ba! Dorzucę nawet przepisik na matkową pomidorową zupę krem, która wzmacni ciało i więzi.

Matkowa ekspresowa pomidorowa zupa krem wzmacniająca ciało i więzi


  • Przywieź od babci, mamy, teściowej, przyjaciółki (najlepiej znanej i z zagranicy) domowej roboty sok pomidorowy. Każda z nich będzie zadowolona, że ubędzie słoików z piwnicy, bo kto wypije 40 słoików soku pomidorowego.
  • Będzie idealnie, jeśli ten sok wcześniej przygotowałyście razem, w ramach zacieśniania relacji. Same zbierałyście pomidory z krzaków i obsiadały was muchy w tunelu. Nie ważne, że matka zawsze wie lepiej, teściowa doprowadza Cię do stanu przedzawałowego, a z przyjaciółką wolisz się napić wina i przegadać całą noc.
  • Wlej 1l soku do gara. Zagotuj. Dopraw do smaku solą, świeżo zmielonym pieprzem i świeżą bazylią.
  • Dodaj obranego ziemniaka lub nawet dwa. Gotuj, aż będą miekkie.
  • Wszystko zblenduj, zmiksuj, zmalakseruj.
  • Wlej gorący krem do miseczki.
  • Wrzuć kilka kostek twardego sera greckiego.
  • Na wierzch walnij listek bazylii.
  • Cyknij instagramem focisza.


Smacznego Moje Najdroższe Cukiereczki...tse tse tse!

wtorek, 5 marca 2013

Wysypka wiosenna

  Wypełzły na powierzchnie. Już są. Widoczne, chociaż szare i nijakie. Wystarczy, że zrobiło się ładniej, cieplej, słonecznie. Korki na chodnikach. Idą pojedynczo i parami. W zastraszająco szybkim tempie tworzą grupy skoncentrowane na ławkach, przy placach zabaw.
  Mam wrażenie, że emitują infradźwięki. Pojawia się jedna i za chwilę nadciągają kolejne. Przez krótką chwilę badają teren. Wyciągają telefony komórkowe, bo akurat teraz naszła je chęć na trajkotanie. Wypływa z ich ust papka zbita ze słów kupiłam, ugotowałam, a Marysia powiedziała, mo właśnie podła, no nie zrobił i musiałam znowu sama, wpadnę na kawkę kochanieńka,pewnie że wpadnę ... W między czasie krzyczą uważaj, nie zabieraj, nie słoneczko,to nie do ciebie,oddaj chłopcu foremkę ... Już po chwili łączą się i paplają, że tak ładnie na dworze, bo ostatnie dwa tygodnie jedna siedziała z chorym w domu, a druga to prawie trzy i jeszcze ona chora była, a ten piach to kiedy wymienią, bo jak jedna była w ciąży, to wtedy wymieniali, a Jaś już prawie półtora roku ma i ona to chciała rodzić naturalnie, bez znieczulenia ale poród był kosmicznie trudny. Aha, aha... ja to chciałam karmić ale nie miałam pokarmu. Eeeee, uuuuu nie możesz nie mieć mleka. Każda ma. Nie chciałaś karmić, bo ja to nie mogłam ale wiesz kosmiczny poród.
  Tak to trwa, aż nadejdzie pora obiadu, pozbycia się kupy zwalonej w pieluchę lub zmiany grupy na tę, która akurat obserwuje sąsiadów.
  Zwrot akcji. Kluczowy moment dnia. Wtedy wspinają się na wyżyny.
  Jestem socjopatką. Nie chcę i nie umiem. Nie umiem i nie chcę nawiązywać z tym gatunkiem jakichkolwiek relacji. Klepać o czyimś bajzlu, skoro swojego mam po kokardę. Licytacji, która lepszą w stadzie jest.
  Wymiotuję wewnętrznie. Oddalam się od stada, niczym wyleniała i kulawa owca.  Pewnie powiedzą, że to moje nasypało piachu na bujaczke.
  A ja Was mam na focie matki! He he he, tse tse tse;)

poniedziałek, 4 marca 2013

Bezchmurny dzień...

  Jak cudownie dzisiaj było...Od samego rana czyste niebo i piękne słońce. Gdyby nie pusta noc spowodowana nie wiadomo czym, byłoby pewnie jeszczcze piękniej. Pierwszy kontakt z niepowtarzalnymi okolicznościami przyrody zafundowała mi Pierworodna.
  Telefon zadzwonił. Numer mi nieznany. Pomyślałam sobie, może ktoś wreszcie zaproponuje mi wymarzoną pracę. Z lekką ekscytacją odebrałam telefon.
- Słucham?
- Mamuś! To ja! - no i po robocie. Ja pierdzielę. Wszędzie się wetną. Jak plaga jakaś.
- Co tam? - w tym czasie Młody Bacho demolował salon i rozsypał we wgłębienia fotela płatki śniadaniowe. Stałam w ciepłych promieniach słońca, patrzyłam na ten syf i słyszę w telefonie...
- Przynieś mi list na polski.
Co??? Kur... Znowu mam coś Jej przynieść do szkoły? Co będzie jak wrócę do pracy? Wiecznie czegoś zapomina, rozwala, brudzi. Nie trafiam do niej z niczym. Porażka. Straszę, ostrzegam, proszę, tłumaczę, zabieram kieszonkowe, szlaban na tv i mp3. Nic!
- Nie obiecuję! Może przyjdę. Jak się wyrobię!
- Mamo proszę - słyszę rozpacz i terror w głosie.
- Powiedziałam, że zobaczę. Nie obiecuję. Muszę ubrać Młodego i mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia - zgrywałam konsekwentną.
- A co robisz? - zapytała tonem niosącym ze sobą przesłanie, że cokolwiek bym nie robiła i tak jest nic niewarte. W takich momentach na usta ciśnie mi się GÓWNO ROBIĘ MOJE KOCHANE DZIECKO!!! Gryzę się w język. I tak to nie pomoże, a pewnie za kilka dni, podczas wymiany zdań w otoczeniu negatywnych emocji wykrzyczy, że źle się do niej odnoszę.
  Kończąc rozmowę z nieusatysfakcjonowaną młodocianą sprawdziłam o której ma przerwę. Ubrałam  brata młodocianej.  Sprawdziłam dwa razy, czy w tym amoku spakowałam cholerny list na polski i ruszyłam w drogę.
  Jak cudnie było na dworzu, aż polazłam na skróty i upieprzyłam obuwię i wózek w mega błocie. ... ! List dostarczony.
  Po powrocie ze szkoły Pierworodna zapragnęła również wykorzystać sprzyjającą aurę. Wydziadowała od naiwnej Jednostki wyjście z koleżankami na rolki, kasę na kebsona i loda. Miała posprzątać. Olała. Po powrocie powiedziała, że ma dla mnie niezbyt dobrą wiadomość. Ja pier...co znowu!? Otóż z kartkówki z maty dostała ocenę o jeden gorszą niż ostatnio. Pierwsze co mnie dopadło to duma, że moje dziecko w tak zawoalowany sposób przekazuje złe informacje. Zachowałam to jednak dla siebie i wydobył się ze mnie skowyt " Trójęęę? Chyba jesteś śmieszna! Mówiłaś, że już nie potrzebujesz się uczyć do tej kartkówki! Koniec moja panno! Rób co chcesz. Patrz się tępo w plamę na ścianie. Nie ucz się. Mam to gdzieś. Ja tylko wyciągnę konsekwencje.Do pokoju!!!".

A pokój wygląda tak...

2KC

  W niedzielę dogorywałam. To cena, jaką Jednostka Matka płaci za udział w spotkaniach towarzyskich. Jako, że towarzystwo podejmowałam u siebie, chciałam przechytrzyć Młodego Bacho i przetrzymać go tak długo, jak tylko się da z nadzieją, że tem pośpi rano proporcjonalnie dłużej.
  O 22 Konkuba udał się ułożyć syna jego jedynego do spania. Efekt był taki, że ojciec zszedł razem z dzieckiem.

  Przybłędy siedziały dzielnie, mimo nieobecności Pana Z Domu. Były zadowolone. Na stół, poza trunkiem i napitkiem, wjechało sporo dobrej strawy. Sałaty w towarzystwie focacci, makaronowe muszle nafaszerowane mięsem heroicznie walczyły z  farfalle z pesto i kaparami. Na koniec na talerzach zagościły racuchy z jabłkiem, wanilią i musem jogurtowo-malinowym. (Próbowałam ale nie wiem, jak można pisaś taką grafomańską kupę na tych kulinarnych blogaskach).

  Żadnego przepisu nie podam, bo wszystko jest skryte w mojej duszy i niczym się nie inspirowałam. Wystarczy, że Przybłędy wymiotły ze swoich talerzyków wszystko. Mało nie wyjadły zdobień:))

  Skoro świt Młody oznajmił wszem i wobec, że niecny plan naiwnej matki się nie powiódł. Wstał tak samo wcześnie jak wtedy, kiedy idzie spać o 20, zdecydowanie niewyspany i marudzący nad głową Jednostki, która głowę tę złożyła na łóżku o 4 rano, uprzednio spożywając biały, wysokoprocentowy trunek.

  Miłosierny Konkubent pozwolił mi poleżeć, w dzikim hałasie dobiegającym zza ściany, jeszcze 2h. O Panie, Łaskawco!!!

  Mimo klimatu pospożyciowego, nie odpuściłam. Kilka dni temu, do katorżniczeChodakowskiej dołączył plan treningowy do półmaratonu.

  Konkubent uważa, że spacer z dzieckiem może mieć miejsce tylko w centrum, w parku, a i drogę z domu do samochodu też się da podciągnąć pod spacer...

  Spakowałam Młodego do wózka i poleciałam na 8,5km. Niech mi ktoś powie, że nie można!!!:))) Największą satysfakcję odczuwałam, jako że klasyczną zołzą jestem, kiedy mijałam pary z dzieckiem w wózku i widziałam, że matka jest wzorowo zapuszczona. Żeby nie było, to faceci nie pozostawali w tyle.

  Laski jak już wyjdą za mąż, urodzą bachory, to mają wywalone na wszystko, co związane jest z ich wyglądem!

Ps. Interfejs zmodyfikowany 4 Kocio:)))