piątek, 9 listopada 2012

Pierwszy dzień reszty mojego życia...?

Stety, niestety jest zawsze ze mną. Raczej nie zawodzi i w gruncie rzeczy doceniam, że ją mam. Wiele razy pomogła, uratowała dupsko mi, czasami innym. I tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Inni próbowali ją testować ale i tak wyszło na jej. Zgodnie z przypuszczeniami Korpo Matka, ta wyrodna, bezduszna suka, która z prawdziwą matką nie ma nic wspólnego, chce mnie odstawić od cyca. Tyle się mówi o tym, jak istotne jest karmienie piersią ale ona ma to w dupie. Nastawiona tylko na więcej, lepiej, szybciej, zimna kurwa. Nie płaczę. Nie dopadł mnie syndrom odstawienia. Może to kwestia czasu ale wierzę, że mi się uda wyjść bez większej rysy na psychice. Przecież i tak dostatecznie mi ją okaleczyła, wespół zespół ze swym Synem Korpo Skurwysynem. I tak nigdy nie czułam do niej nic. Nie łączyła mnie z nią żadna emocjonalna więź. Wyssę z niej resztki mleka. I tak tego mocno nie poczuje. Będzie próbowała się opędzać ode mnie.
Biorę sprawy w swoje ręce. Chyba już czas najwyższy zerwać ten toksyczny związek. Może tak miało być i wreszcie nastąpi jakiś zwrot w moim życiu...
Wiem, że mam dla kogo działać i ma mnie kto wspierać.

środa, 7 listopada 2012

Egzystencjalny ból brzucha

Według egzystencjalistów człowiek najpierw istnieje, a dopiero pózniej się definiuje. Różnimy się tym od paprotki, że nie posiadamy z góry nadanej natury, a musimy ją stworzyć. Koniecznie należy nadać naszemu życiu sens i wziąć za nie odpowiedzialność. Celem ludzkiej egzystencji jest szukanie sensu życia. Nie znajdziemy go, jeżeli nasze życie wypełnia cierpienie. Musimy dążyć do tego, żeby czuć się zadowoleni.Buddyści twierdzą, że ktoś kto jest zadowolony, cieszy się ze spania na gołej ziemi.
Właśnie tego mi brakuje. Czuję, że życie mnie zaczęło przerastać. Zgubiłam gdzieś po drodze tę radość,  którą kiedyś zdecydowanie częściej odczuwałam. Cieszył mnie piątek po tygodniu pracy, uczenie się czegoś nowego, zapach lasu, spotkanie ze znajomymi, czytanie książki i przenoszenie się w inny wymiar, planowanie wakacji, słuchanie muzyki i masa najróżniejszych rzeczy, które składają sie na tą ludzką egzystencję.
Teraz piątek nie różni sie od innych dni tygodnia. No może jedynie tym, że nie jedzie się do biura. To tylko dzień przed sobotą, dniem kiedy nie pośpisz, bo dzieciak obudzi Cię już o 6. Nie ma szan na to, żeby sobie odespać tydzień, butelkę wina z piątku. Wstaję zła na cały świat, a nie radosna i szczebiocąca do bachora, jakim to jest promyczkiem w życiu mamusi.
Czas studiów, mimo ogólnie popieprzonego życia mego, powodował poczucie, że mózg mój pracuje. Ma wyzwania. Werzyłam, że wszystko będzie przychodziło mi łatwo, bo przecież jestem taką fajną, sprytną, inteligentną, niesztampową osobą. Aktualnie przechodzę drugi raz przez podstawówkę i wiem, że to nie koniec....czeka mnie jeszcze  trzeci raz. Żywo tego nienawidzę. Tym bardziej, że szkolony bachór ma w dupie moje starania, mnie trafia za każdym razem szlag, że w tym czasie mogłabym zrobić 100 rożnych/innych rzeczy, z których czerpałabym satysfakcję.
Idąc do lasu chce mi się wyć, bo kojarzy mi się z dzieciństwem, które nigdy nie wróci i ludźmi, którzy mnie otaczli. Przypominam sobie jacy byli, jakie miałam z nimi relacje, co czułam...Teraz już niektórych nie ma, niektórych nie będzie za czas jakiś, a relacje pozostawiają wiele do życzenia.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć przyjaciół ale to akurat nie problem. Tu idę na jakoś, a nie ilość. Natomiast znajomi i spotkania z nimi, to zespół napięć i kombinacji zachowań. Wszystko tak ułożone, żeby było poprawnie, żeby sie podobało, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Mogłabym takie przykłady mnożyć bez końca. Chciałabym w pełni wziąć odpowiedzialność za swoje życie na nowo. Poczuć znowu ten oklepany wiatr w skrzydłach. Wiem, ze nie chcę być w miejscu, w którym jestem i jest to przede wszystkim, jak nie wyłącznie, miejsce zawodowe. Nie umiem z niego wyjść. Nie wiem, w którą stronę skręcić. Przenosi się to na Bachory, bo to z myślą o nich wybrałam taką, a nie inną drogę. Uważałam siebie wtedy za osobę, która jest odpowiedzialna za swoje i nie tylko swoje życie. Teraz kręcę się w kółko. Miotam się. Następuje w mojej głowie pewna zmiana, a ja nie wiem co z nią dalej począć. Nie żyjemy w symbiozie.
Budzący się totalnie zmęczona, obolała psychicznie i fizycznie, nie wiem jak przeżyć kolejny dzień. Czy grozi mi, że będę sfrustrowaną, starzejącą się kobietą, która nieznosi swoich dzieci, swojej pracy i przede wszystkim siebie? Czy będę zamykała się w światku, w którym jestem sama ze wszystkim, sama z sobą i poczuciem własnej beznadziejnosci?

Nie jest dobrze dla mnie. Będę pewnie próbowała, żeby było lepiej ale ja tak bardzo nie ma siły...