czwartek, 28 lutego 2013

Po prostu po ludzku

   Muszę wyrazić swoje oburzenie. W skrzynce na listy znalazłam ulotkę wzywającą do protestu przeciwko legalizacji związków partnerskich. Inicjatorem tej zacnej akcji jest Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi. Sugerują, żeby człowiek wszystko rzucił, zapieprzał na pocztę po znaczek i słał protest do Donalda, zanim ten ze świętej, polskiej ziemi zrobi Sodomię i Gomorię.
   Na jakiej podstawie taka zbieranina katotalibów zaśmieca moją skrzynkę. Dlaczego nie zajmą się, ci chrześcijanie wielkiego serca, uduchowieni do granic możliwości, niosący słowa Jezusa, bądź co bądź króla Polski, wydatkowaniem pieniędzy na potrzebujących. Tylko tych naprawdę, a nie na księży potrzebujących nowej chatynki albo autka, czy call girls, aborcje lub zatajanie pedofilskich wybryków. Stowarzyszenie to z kulturą nie ma nic wspólnego. Specjalnie za patrona wzięli sobie Piotra Skargę, bo dobrze nazwisko komponuje się z celem statutowym organizacji. Teraz w imię Piotra i oczywiście Jezusa, organizują zapewne protesty, demonstracje,bojówki, wystosowują skargi, plują nieczystym w twarz. To oni wiedzą najlepiej, co można, a czego nie. Ciekawe, czy mają targety? "Drodzy W w marcu musimy zrealizować następujący plan: 3 demonstracje w obronie życia poczętego, spalenie tęczy na Placu Zbawiciela, zaszczucie kilku homo i demonstrację pod domem Kazi Szczuki".
   Muszę teraz zacząć czychać na tych ulotkowych roznosicieli. Jak dopadnę, to zaciągnę do domu, gdzie jałowy związek partnerski kwitnie od lat, kiedy moje osobiste Bachory będą nadzwyczaj aktywne, bajzel powstawać będzie z prędkością większą niż prędkość światła. Młody nakituje w pieluchę. Starsza będzie miała fochy, Konkubent dostanie gorączki i stanie się śmiertelnie chory. Do tego zadzwoni moja Rodzicielka. Przyjdzie pan naprawić zmywarkę. Na koniec wezmę delikwenta/-tkę i zaprowadzę na naszą jedyną, osiedlową pocztę wielkości komórki lokatorskiej, która musi obsługiwać ponad 100-tysięczne osiedle, a panie urzędniczki zawsze mają ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż obsługiwanie petentów.Postawię w kolejce, żeby sobie kupił jebany znaczek i wysłał swoją ulotkę do Donalda. Chociaż tak będę mogła doświadczyć tę osobę. Gdybym była prawdziwym chrześcijaninem, to podpaliłabym stos, wezwała księdza egzorcystę, zakuła w kajdany, rzuciła do lochu i zwyzywała. No ale ja jestem tylko jałowa...



poniedziałek, 4 lutego 2013

Qlturalna sobota

 Łikendy są zmorą dla Jednostki Matki. Skazani jesteśmy na siebie przez 24h. W tygodniu jest jakoś łatwiej. Szybko, na pół etatu.W piątek zasypiając na kanapie swojej lub cudzej, trzeźwym lub nie, odganiasz od siebie myśl o sobotnim poranku, kiedy to w środku nocy - bo bachorzaste bestie żyją w innej strefie czasowej i dla nich to już jest pewnie 12 a.m. - słyszysz, że smok wypada z łóżeczka, które w tym samym czasie zaczyna ruszać się, jak gdyby stało na właśnie przemieszczających się płytach tektonicznych. Leci na moją twarz ukochany pies Młodego. Mimo tego, że tkwię nieruchomo pod kołdrą i udaję, że nie żyję, Potomek nie daje za wygraną. Z uśmiechem i dobrym słowem na ustach "Ja pierdolę! No to se kurwa pospałam i tak do zajebania!", zwlekam się z kołtunem na łbie. Człapię do łazienki i tam w lustrze widzę obcą mi osobę. Tylko ciuchy mamy podobne. Udaję, że to tylko majaki wynikające z niewyspania. Pośpieszna toaleta i akcja w kuchni, dopiero co sprzątniętej. Milion pytań, czy dziecko zje jajeczko,a może mleczko, parówkę, bułeczkę, wracamy do jajeczka i tak w koło. W pewnym momencie Bachorek rzuca "Buła". Ufff!!! Coś wreszcie zje, a po chwili uświadamiam sobie, że właśniej chuj strzelił porządek w chatynce.
 W tak zwanym międzyczasie pojawia się Pierworodna. Ona ma też wronie gniazdo na głowie ale pewnie jeszcze się rozpoznaje w lustrze. Z nią jest walka, żeby się umyła, ubrała i zaplanowała menu na śniadanie. Na wszystkich trzech płaszcyznach nie potrafimy osiągnąć konsensusu. W negocjacje wkracza Konkubent. Coż mogę rzec... Są pewne dziedziny,w które nie powinniśmy się angażować, kiedy nie posiadamy należytych umiejętności. Negocjacje kończą się krzykiem i płaczem Pierworodnej.
 Pada żelazne pytanie "Co dzisiaj robimy?" Jak to co?! Kino, teatr, spotkanie ze znajomymi, masaż, basen, siłka, drzemka, melanż wieczorny. To co zawsze robi rodzina z dwójką dzieci. Głupie pytanie!
 Postawiliśmy na ukulturalnienie udając się do Galerii Sztuki XX i XXI Wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie. Czas szybciej zleci. Dzieci sztuki lizną.
 Starsza, na wiadomość o tym cudownym przedsięwzięciu, nadęła się i zakomunikowała, że ona w żadnym wypadku nigdzie nie idzie. Zrozumiałam, że kocha sztukę poprzez wyparcie. Dodała, po krótkiej, ale dosadnej wymianie zdań, że pójdzie (bo obiecałam gorącą czekoladę) ale bierze ze sobą na znak protestu mp3.
 Młody był szczęśliwy, że idzie do pani z jabłkiem (Kobieta z jabłkiem, Mika Mikun, 1926 r.). Taki mały,a już wrażliwy na sztukę.
 Wdarliśmy się do prawie pustego muzeum. Oddaliśmy kurtki do socjalistycznej szatni i sru do windy. Biegnie za nami pani z obsługi (bez jabłka) i pyta się, czy my będziemy zwiedzać. Zrobiłam wielkie oczy i potwierdziłam, że właśnie w tym celu przyszliśmy do tego przybytku. Pani zaprosiła nas do kasy. "Do kasy?" - zapytałam z jeszcze większymi gałami. "A to nie jest za darmo? Ostatnio było. Nie tak dawno. W zeszłym tygodniu!" - byłam gotowa na walkę. "Owszem proszę pani. Za darmo jest we wtorki"- pani średnio uprzejmie udzieliła mi informacji. Super! Teraz będę musiała zabulić za Pierworodną, która za chwilę pęknie i zostaną po niej tylko słuchawki i mp3.
 Ekspozycje oglądał Konkubent. Ja walczyłam z Młodym, uśmiechami pań, których rozczulał maluszek w muzeum i z zacietrzewionymi minami bab, które uważały, że ten mały szkodnik rozpieprzy wystawę w drobny mak. Na ramieniu wisiała śmiertelnie znudzoną, nienawidzącą brata i tych idiotycznych obrazów Starsza.
 Przecież już to widziałam, to się poświęcę jako Jednostka Matka z krwi i kości. Raz wystarczy. tym bardziej, że poprzednim razem byłam z Młodym, a więc mogłam spokojnie wszystko oblukać...!
 Na zakończenie gimnastyki między  obrazem, rzeźbą, grafiką i rysunkiem z lat 20 i 30,dziełami filmowymi polskiej awangardy, fotografiami, fotomontażami, performancem z ostatniego czterdziestolecia, wpadliśmy do księgarni. Zachwyciliśmy się przez ułamek sekundy pięknymi albumami, fanastycznymi książkami dla dzieci tych mniejszych i tych trochę większych, m.in. zajebistego wydawnictwa Hipopotam Studio, po czym płynnie przeszliśmy do tłumaczenia Starszej, żeby nie była  tłumokiem i ignorantką, a Młodemu, że nie kupimy mu kolejnej zabawki. Obydwoje mieli to najgłębiej, jak można mieć. Jedno pluło toksyczną mazią nienawiści na wszystkie pozycje książkowe, a drugie rozerwało opakowanie z Reksiem w kapeluszu góralskim. Rachunek zwiększył się o kolejne 20pln i kolejny foch Pierworodnej, że jej nic nie kupujemy.
Już niebawem poradnik "Jak twórczo spędzać czas z tym, co się samemu spłodziło i wydało na świat". Tymczasem fotograficzne podsumowanie tej soboty.