poniedziałek, 4 lutego 2013

Qlturalna sobota

 Łikendy są zmorą dla Jednostki Matki. Skazani jesteśmy na siebie przez 24h. W tygodniu jest jakoś łatwiej. Szybko, na pół etatu.W piątek zasypiając na kanapie swojej lub cudzej, trzeźwym lub nie, odganiasz od siebie myśl o sobotnim poranku, kiedy to w środku nocy - bo bachorzaste bestie żyją w innej strefie czasowej i dla nich to już jest pewnie 12 a.m. - słyszysz, że smok wypada z łóżeczka, które w tym samym czasie zaczyna ruszać się, jak gdyby stało na właśnie przemieszczających się płytach tektonicznych. Leci na moją twarz ukochany pies Młodego. Mimo tego, że tkwię nieruchomo pod kołdrą i udaję, że nie żyję, Potomek nie daje za wygraną. Z uśmiechem i dobrym słowem na ustach "Ja pierdolę! No to se kurwa pospałam i tak do zajebania!", zwlekam się z kołtunem na łbie. Człapię do łazienki i tam w lustrze widzę obcą mi osobę. Tylko ciuchy mamy podobne. Udaję, że to tylko majaki wynikające z niewyspania. Pośpieszna toaleta i akcja w kuchni, dopiero co sprzątniętej. Milion pytań, czy dziecko zje jajeczko,a może mleczko, parówkę, bułeczkę, wracamy do jajeczka i tak w koło. W pewnym momencie Bachorek rzuca "Buła". Ufff!!! Coś wreszcie zje, a po chwili uświadamiam sobie, że właśniej chuj strzelił porządek w chatynce.
 W tak zwanym międzyczasie pojawia się Pierworodna. Ona ma też wronie gniazdo na głowie ale pewnie jeszcze się rozpoznaje w lustrze. Z nią jest walka, żeby się umyła, ubrała i zaplanowała menu na śniadanie. Na wszystkich trzech płaszcyznach nie potrafimy osiągnąć konsensusu. W negocjacje wkracza Konkubent. Coż mogę rzec... Są pewne dziedziny,w które nie powinniśmy się angażować, kiedy nie posiadamy należytych umiejętności. Negocjacje kończą się krzykiem i płaczem Pierworodnej.
 Pada żelazne pytanie "Co dzisiaj robimy?" Jak to co?! Kino, teatr, spotkanie ze znajomymi, masaż, basen, siłka, drzemka, melanż wieczorny. To co zawsze robi rodzina z dwójką dzieci. Głupie pytanie!
 Postawiliśmy na ukulturalnienie udając się do Galerii Sztuki XX i XXI Wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie. Czas szybciej zleci. Dzieci sztuki lizną.
 Starsza, na wiadomość o tym cudownym przedsięwzięciu, nadęła się i zakomunikowała, że ona w żadnym wypadku nigdzie nie idzie. Zrozumiałam, że kocha sztukę poprzez wyparcie. Dodała, po krótkiej, ale dosadnej wymianie zdań, że pójdzie (bo obiecałam gorącą czekoladę) ale bierze ze sobą na znak protestu mp3.
 Młody był szczęśliwy, że idzie do pani z jabłkiem (Kobieta z jabłkiem, Mika Mikun, 1926 r.). Taki mały,a już wrażliwy na sztukę.
 Wdarliśmy się do prawie pustego muzeum. Oddaliśmy kurtki do socjalistycznej szatni i sru do windy. Biegnie za nami pani z obsługi (bez jabłka) i pyta się, czy my będziemy zwiedzać. Zrobiłam wielkie oczy i potwierdziłam, że właśnie w tym celu przyszliśmy do tego przybytku. Pani zaprosiła nas do kasy. "Do kasy?" - zapytałam z jeszcze większymi gałami. "A to nie jest za darmo? Ostatnio było. Nie tak dawno. W zeszłym tygodniu!" - byłam gotowa na walkę. "Owszem proszę pani. Za darmo jest we wtorki"- pani średnio uprzejmie udzieliła mi informacji. Super! Teraz będę musiała zabulić za Pierworodną, która za chwilę pęknie i zostaną po niej tylko słuchawki i mp3.
 Ekspozycje oglądał Konkubent. Ja walczyłam z Młodym, uśmiechami pań, których rozczulał maluszek w muzeum i z zacietrzewionymi minami bab, które uważały, że ten mały szkodnik rozpieprzy wystawę w drobny mak. Na ramieniu wisiała śmiertelnie znudzoną, nienawidzącą brata i tych idiotycznych obrazów Starsza.
 Przecież już to widziałam, to się poświęcę jako Jednostka Matka z krwi i kości. Raz wystarczy. tym bardziej, że poprzednim razem byłam z Młodym, a więc mogłam spokojnie wszystko oblukać...!
 Na zakończenie gimnastyki między  obrazem, rzeźbą, grafiką i rysunkiem z lat 20 i 30,dziełami filmowymi polskiej awangardy, fotografiami, fotomontażami, performancem z ostatniego czterdziestolecia, wpadliśmy do księgarni. Zachwyciliśmy się przez ułamek sekundy pięknymi albumami, fanastycznymi książkami dla dzieci tych mniejszych i tych trochę większych, m.in. zajebistego wydawnictwa Hipopotam Studio, po czym płynnie przeszliśmy do tłumaczenia Starszej, żeby nie była  tłumokiem i ignorantką, a Młodemu, że nie kupimy mu kolejnej zabawki. Obydwoje mieli to najgłębiej, jak można mieć. Jedno pluło toksyczną mazią nienawiści na wszystkie pozycje książkowe, a drugie rozerwało opakowanie z Reksiem w kapeluszu góralskim. Rachunek zwiększył się o kolejne 20pln i kolejny foch Pierworodnej, że jej nic nie kupujemy.
Już niebawem poradnik "Jak twórczo spędzać czas z tym, co się samemu spłodziło i wydało na świat". Tymczasem fotograficzne podsumowanie tej soboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz